sądzę, że tytuł mojego posta wyczerpuje temat tej produkcji. dodam tylko, że nie jestem w stanie obliczyć współczynnika bezgranicznego, zdającego się nie wygasać, a przeciwnie, rosnąć wraz z wiekiem, samouwielbienia pana Caouette, podejrzewam, że liczy się to jakąś chorą potęgą w postaci ułamka. to rzeczywiście bardzo przykre, że już od dziecka był ekshibicjonistycznym freakiem, ale nie jestem pewna, czy wystarczy nakręcić wszystkie choroby psychofizyczne swojej patologicznej rodziny i milion ujęć własnej twarzy we wszystkich możliwych sceneriach i stylizacjach, a potem skleić wszystko w windows movie maker z ckliwymi piosenkami, żeby można to było w ogóle nazwać filmem.
obawiam się jednak, że nie.
+ porównywanie tego emo porno gniota do doskonałego i odważnego 'takiego pięknego syna urodziłam' koszałki wynikać może jedynie z głębokiego niezrozumienia jego twórczości i sądzę, że czułby się zażenowany na takowe porównanie przypadkiem natrafiwszy.